• Zdjęcie: Kinga Wójcik

    Kinga Wójcik

    Grafik | Ilustrator

    Kognitywistka i grafik. Dzięki takiemu połączeniu mogę wykorzystywać wiedzę z różnych dziedzin, by opisywać i wyjaśniać zasady projektowania. Staram się przekazywać unikalne treści, które często wynikają z moich własnych obserwacji. W wolnym czasie wypiekam chleb lub chodzę po górach.
  • Poprosiłam Gemini, by na podstawie mojej grafiki stworzył techniczny wzorzec do generowania obrazów w formacie JSON. Zadziałało naprawdę dobrze i dostawałam obrazy w bardzo spójnym stylu.

    Jednak gdy sama próbowałam ulepszyć wzorzec własnymi słowami, efekty były znacznie gorsze... Chyba najlepsze prompty dla AI tworzy sama AI 🙀

    A dla tych, którzy chcą się pobawić, udostępniam wygenerowany wzorzec.

    Wpadajcie na Hackyeah - 24-godzinny maraton kodowania! Organizatorzy umożliwiają "przekroczenie własnych granic i stworzenie czegoś przełomowego. " Więc kto by nie chciał? 😎

    • 4-5 października

    • Tauron Arena Kraków

    • zupełnie za darmo

    Napięcia linii projektant – deweloper? Graficy często czują, że ich praca jest upraszczana, a programiści, że oczekiwania są nierealne.

    Skąd biorą się nieporozumienia?

    Z perspektywy designera często padają argumenty:

    • Deweloperzy pomijają detale, jak kerning, interlinia czy marginesy, nie dbają o dokładne wdrożenie projektu, co powoduje konieczność wielokrotnych poprawek

    • Realizacja projektu jest zbyt długa i kosztowna

    • I chyba najbardziej kontrowersyjny argument: Narzędzia no-code zrobiłyby to szybciej i taniej.

    A jak to wygląda z perspektywy dewelopera?

    • Zaawansowane efekty, drapieżne przejścia kolorów 😏 czy nieoczywiste animacje, które zachwycają w projekcie, to często godziny kodowania. Wymagają niestandardowych rozwiązań, a czasem cięższych bibliotek, co przekłada się na czas i koszty.

    • Narzędzia no-code są świetne, ale głównie do prostszych stron wizerunkowych. Działają w z góry określonych ramach. Natomiast współpraca z deweloperem to praca bez ograniczeń: można mu zlecić dosłownie wszystko. Ale wiadomo - będzie dłużej i drożej.

    Wydaje mi się, że kluczem nie jest spór code vs no-code, ale zrozumienie wspólnego celu. Tak naprawdę te dwie perspektywy doskonale się uzupełniają, bo często najlepszy efekt osiągamy drogą kompromisów.

    💡 Niedawno od właściciela jednej z agencji marketingowych usłyszałam ciekawą opinię: „Grafik nie powinien znać HTML-a i CSS-a, bo technikalia ograniczają jego kreatywność. Ma tworzyć najlepszy możliwy design, a nie ułatwiać życie programiście.”

    Z jednej strony – trudno się nie zgodzić, że design powinien być przede wszystkim funkcjonalny, użyteczny i estetyczny, a nie podporządkowany łatwiejszemu wdrożeniu.

    Ale jeśli mam do wyboru:

    • zaprojektować layout oparty na nietypowym, łamanym gridzie, który w przyszłości może sprawiać problemy

    • albo taki, który trzyma się standardowej siatki…

    Jeśli oba równie dobrze realizują moje cele projektowe, ale to ten drugi ułatwia responsywność - wybór jest oczywisty. I to jest właśnie moment, w którym procentuje nawet podstawowa wiedza techniczna.

    Ludzie zawsze bali się nowych technologii. Kiedyś oburzano się, że druk „zabije” ręczne pisanie książek. Handlarze reklamowali swoje stoiska hasłami: „U nas tylko prawdziwe, odręcznie pisane księgi”. Dziś? Nikt nawet nie pomyśli, że z drukowaną książką jest coś nie tak.

    Trochę podobną sytuację mamy teraz z AI w grafice. Coraz częściej widzimy projekty tworzone za pomocą sztucznej inteligencji, na które wielu ludzi reaguje oburzeniem.

    A może nie chodzi o to, że te prace są „złe”, tylko o to, że boimy się zmiany?

    Bo moim zdaniem, AI:

    • przyspiesza codzienne zadania

    • pozwala ogarniać większe projekty samodzielnie

    • otwiera drzwi do pomysłów, których wcześniej nie dało się zrealizować w pojedynkę

    Technologie zawsze budziły opór. A potem zmieniały branże na zawsze. Pytanie więc nie brzmi: czy AI zabierze nam pracę? tylko: czy my nauczymy się z niej korzystać tak, by robić rzeczy, o których wcześniej nawet nie myśleliśmy...

    Ile razy AI wygenerowało wam obrazek, a potem... poległo na prostej prośbie o zmianę tła czy perspektywy? Wreszcie mamy model, który sobie z tym radzi. Nano Banana, a w zasadzie Gemini 2.5 Flash Image, to inteligentny asystent do edycji obrazów.

    Ale co go wyróżnia?

    Przede wszystkim zachowanie spójności: sama scena, postacie oraz obiekty utrzymują ten sam wygląd nawet po modyfikacji obrazu kolejnymi promptami.

    Poprosisz o odbicie w lustrze? Otrzymasz dokładnie to, co widzisz w scenie, bez żadnych niepożądanych zniekształceń czy zmian, które często zdarzają się w innych modelach AI. Nano Banana bez problemu rozszerza istniejący kadr o nowe szczegóły, zachowując spójność i nie naruszając kluczowych elementów sceny. To jego główna siła i przewaga. Możemy zmieniać tła, dodawać obiekty lub je usuwać, zmieniać perspektywę czy przenosić postacie w zupełnie nowe scenariusze – idealne dla brandingu, storytellingu czy marketingu.

    Wiele firm oferuje dostęp do tego narzędzia w ramach swoich platform, ale możecie korzystać z niego także bezpośrednio poprzez aplikację Google Gemini.

    Na konferencjach graficznych regularnie możemy zobaczyć projekty stron, które robią ogromne wrażenie. Mówimy tu o zaawansowanych efektach, animacjach 3D czy niestandardowych interakcjach z elementami interfejsu. To realizacje, które inspirują i pokazują naprawdę moc kreatywnych możliwości. Takie realizacje zgarniaja główne nagrody np. na awwwards.

    I naprawdę robią WOW, ale poza tym:

    • Działają powoli, obciążone nadmiarowymi bibliotekami

    • Są nieintuicyjne dla przeciętnego użytkownika

    • Okazują się trudne lub niemożliwe do skalowania w przyszłości

    W codziennej pracy rzadko kiedy jest miejsce na taką ekstrawagancję. Klient nie przychodzi po jednorazowy, wizualny fajerwerk, ale po solidną, wydajną i użyteczną platformę, która ma rozwiązywać konkretne problemy i przynosić zyski.

    Dlatego powinniśmy raczej dzielić się ciekawymi usprawnieniami i narzędziami dla serwisów „z prawdziwego zdarzenia” niż niszowych stron wizerunkowych. Na pewno byłoby to bardziej praktyczne 😉